poniedziałek, 31 października 2016

Jaki strop wykonać nad poddaszem? Jakie są plusy i minusy stropu żelbetowego i jego braku? 


Tę kwestię powinnam poruszyć nieco wcześniej, ale trochę się zagalopowałam, bo chciałam jak najszybciej dojść do dachu, żebym mogła pochwalić się domem w całej jego okazałości. Dlatego teraz postanowiłam rozważyć jakie są plusy i minusy stropu żelbetowego i jego braku na poddaszu. U nas, jak zapewne zauważyliście na zdjęciach, nie ma stropu nad drugą kondygnacją. Projekt nie uwzględniał stropu żelbetowego, a my nie przemyśleliśmy wcześniej tej kwestii, bo sprawy z pozwoleniem na budowę toczyły się tak szybko. W trakcie budowy przeszło nam to przez myśl, ale było już za późno, bo przy stropie żelbetowym konieczne byłoby wykonanie innego zbrojenia fundamentów. Wprawdzie murarze chcieli wykonać dodatkowy słup żelbetowy w ścianie, ale ostatecznie, wspólnie z kierownikiem budowy przemyśleliśmy tę kwestię i stanęło na rozwiązaniu zgodnym z projektem.


  

czwartek, 27 października 2016

Już mogę pochwalić się domem w całej okazałości, no w prawie całej ;)

Pewnie jesteście ciekawi ostatecznego efektu, bo opisywanie powstawania dachu rozłożyłam na kilka wpisów. Poza tym, ostatnio się troszkę opuściłam z regularnością dodawania kolejnych opisów, ale już jestem ponownie i spieszę z kolejnymi praktycznymi wskazówkami dla budujących dom.

Po zaledwie kilku dniach prace nad układaniem dachówki zaczęły dobiegać końca. Pozostało jeszcze tylko wykonanie obróbek z blachy płaskiej oraz zamontowanie rynien i podbitki. Obróbki postanowiliśmy wykonywać z blachy aluminiowej, ponieważ ma ona większą odporność na korozję, więc tym samym liczymy, że znacznie dłużej będzie nam służyć.

Jeśli chodzi o rynny, mamy do wyboru plastikowe lub ze stali nierdzewnej. Nasz wybór padł na stal, bo plastikowe niestety nie prezentują się zbyt efektownie i po prostu do nowych budynków nie pasują. Przynajmniej my tak uważamy. Plastik ma też istotną wadę – traci kolor i może się odkształcać pod wpływem nasłonecznienia. Rozwiązaniem dla tego problemu mogą być rynny z białym wnętrzem, ale te cenowo są praktycznie z tej samej półki co rynny stalowe. Stal nierdzewna jest natomiast zdecydowanie bardziej odporna na warunki atmosferyczne, więc przez lata nie straci swoich właściwości. Dokonując wyboru rynien warto zwrócić uwagę na ich głębokość oraz na średnicę rur spustowych, bo zbyt małe nie będą w stanie przyjąć wody spływającej z dachu podczas silnych ulew. My postanowiliśmy, by nasze rynny miały 150 mm, a rury spustowe 100 mm. Na domy jednorodzinne z dość małym dachem jest to dużo, ale woleliśmy, by były one większe niż mieć później problem z wylewającą się z nich wodą, bo rura spustowa jest zbyt mała, by swobodnie ją odprowadzać.   

Zwieńczeniem prac było zamontowanie podbitki.




wtorek, 25 października 2016

Coraz bliżej końca stanu surowego :)


W poprzednim wpisie widzieliście już zaczątek pokrycia dachowego, ale dziś chciałam bardziej skupić się na jego wyborze, bo ten dla nas był bardzo trudny. Na dachówkę ceramiczną byliśmy zdecydowani od razu i to nie podlegało żadnym dyskusjom. Wiele osób decyduje się na blachę, bo jest tańsza, a ja mówię: Nie! Jest wiele rodzajów blach o różnej jakości i żywotności. Te lepsze, ceną dorównują dachówce, a tych tańszych nawet nie warto brać pod uwagę. Możecie powiedzieć, że się mądrzę. Ale kiedyś na jakimś forum zadałam komuś pytanie, dlaczego przy budowie domu zastosował jakieś drogie, w mojej ocenie, rozwiązanie. W odpowiedzi dostałam: Jak się drogo buduje, to się tanio mieszka. W pierwszej chwili pomyślałam: Co za wredota, nawet nie odpowie mi normalnie. Ale po głębszych przemyśleniach stwierdziłam, że to jednak prawda.

Producenci blachy dają gwarancję na 15, 20, 30, a nawet 50 lat, ale w przypadku tych dłuższych okresów warunki reklamacji są tak wyśrubowane, że wystarczy nie doczytać lub zapomnieć zastosować się do jednego punktu i już jesteśmy przekreśleni, bo w przekonaniu producenta blacha zardzewiała ze względu na niewłaściwy montaż, użycie nieodpowiednich elementów mocujących lub złą pielęgnację, a nie dlatego, że była po prostu do bani. Dachówka to zupełnie inna sprawa. Przeważnie gwarancję ma na 30-35 lub w przypadku niektórych producentów 50 lat. Jednak wystarczy spytać kogoś, kto o pokryciach dachowych ma dość duże pojęcie i powie nam, że na tę chwilę eksperci żywotność dachówek ceramicznych oceniają nawet na 100 lat. Betonowe na niejednym budynku są już kilkadziesiąt lat i wcale nie proszą o wymianę ;) Oczywiście pomijam przypadki, gdzie dachówka faktycznie była jakaś wybrakowana i na przykład po jednej zimie zrobiły się na niej pajączki. Ale mimo wszystko w wielu aspektach budowy domu nie można ceny przedkładać ponad jakość. I do tych aspektów zalicza się dach, bo to on nas chroni od warunków atmosferycznych. Oszczędzając na dachu, tak naprawdę wcale nie oszczędzamy, bo gdy zardzewieje jeden czy kilka płatów blachy trzeba wymienić całe pokrycie, żeby dach nie ciekł, bo prędzej czy później wszystkie elementy zaczną korodować, a wymiana po jednym płacie blachy jest zupełnie bez sensu. W przypadku dachówki ten problem jest mniejszy, bo nawet kiedy jedna czy kilka pęknie, to można je wymienić, pod warunkiem, że ten produkt dalej jest na rynku lub zostawiliśmy sobie kilka sztuk zapasu. Dodam także, że dachówka ma lepszy współczynnik przenikania ciepła, a to oznacza, że po ociepleniu poddasza i strychu, będzie nam cieplej niż przy pokryciu z blachy tak samo ocieplonym wełną lub styropianem, a ja ciepełko lubię, więc to był trafiający do mnie argument ;)

poniedziałek, 24 października 2016

Już prawie mamy dach!


Mamy ułożoną więźbę dachową oraz wymurowane szczyty i kominy, więc można pracować dalej, by „zamknąć” budynek dachem. Pewnie widzieliście na zdjęciach w poprzednim wpisie, że w niektórych miejscach ściana domu bardzo przemokła. Najbardziej namakała przy schodach, bo są wcięte w mur i przy kominach, pewnie dlatego, że beton nie był idealnie równy i lekko schodził ku kominom, więc tam też tworzyły się kałuże po deszczu. Dla mnie był to smutny widok, dlatego wypatrywałam ekipy wykonującej dach, by wreszcie prace dobiegły końca, a mur mógł schnąć całe lato.

Ale przed dalszymi pracami przy wykonaniu dachu, konieczne było ocieplenie tych części ścian, które znajdą się pod podbitką. Później nie byłoby to możliwe, więc w tym miejscu ściana przemarzałaby, a w pomieszczeniach na poddaszu byłoby zimno, bo niestety mur o grubości 25 cm z pustaka ceramicznego to nie jest rewelacyjny izolator. Ocieplenie wykonał mój zdolny brat. Mimo, że robił to pierwszy raz, wyszło rewelacyjnie. Obserwowałam go przy pracy i przyznam, że tak dokładnego fachowca w akcji nie widziałam. Może chciał się spisać, bo go kontrolowałam, znaczy podawałam mu płyty styropianu, czyli czynnie pomagałam w pracy ;) Na zdjęciu możecie zobaczyć efekt jego pracy.




piątek, 21 października 2016

Zaczynamy robić dach

Po wymurowaniu ścian poddasza nastała przerwa w pracach murarskich. Na budowę wszedł cieśla z ekipą, by wykonać więźbę dachową. Drewno kupiliśmy impregnowane zanurzeniowo, przynajmniej tak zadeklarowali w tartaku, a jak ona wyglądała, któż wie. Najlepiej jest zaimpregnować je samodzielnie, ale na to trzeba mieć czas, miejsce i pomocników, bo podnieść murłatę samemu nie jest łatwo. Wykonanie więźby dachowej zajęło jeden dzień, chociaż panom wcale się nie spieszyło, bo pół dnia wypoczywali pod czereśnią. Rozumiem, że podnoszenie elementów konstrukcyjnych dachu, to dość ciężka praca, ale żeby aż tak się zmęczyć, zwłaszcza, że od odpoczynku pracę zaczęli ;) Ale mimo wszystko poszło sprawnie. Na zdjęciach widać efekty.



czwartek, 20 października 2016

Murowanie parteru dobiegło końca. I mała, niemiła niespodzianka nas spotkała…


Po kilku dniach intensywnej pracy powstały ściany zewnętrzne budynku, nośne i działowe. Wymurowane zostały również kominy i przewody wentylacyjne. W kominach, do kominka i pieca na paliwo stałe, wykorzystane zostały systemy kominowe Schiedel. Przewody wentylacyjne także wykonano w sposób, można powiedzieć systemowy, z pustaków wentylacyjnych dwudzielnych. W kotłowni, w jednym z przewodów zostanie zamontowana rura wyprowadzająca skropliny z kotła gazowego.



Kiedy wszystko zostało wykonane, panowie przystąpili do szalowania stropu. Jego wysokość wynosi 2,85 m. Sporo, prawda? Ale sufit będziemy mieć ostatecznie na wysokości 2,55 m. Te 30 cm dołożono, ponieważ na podłogę położymy styropian o grubości 20 cm. Ze względu na swoją ciepłolubność, mam zamiłowanie do styropianu, wszędzie musi być go dużo. Mamy też nadzieję, że pozytywnie wpłynie to na rachunki za ogrzewanie. Na to dojdzie wylewka i wykończenie podłogi, które w sumie mogą mieć około 10 cm, może ciut mniej. 



Strop zaszalowany, więc pora na schody, które murarze zostawili na koniec, bo już po pierwszym spojrzeniu na projekt wieszczyli spory problem w tej kwestii. I nie pomylili się. Okazało się, że przez drzwi, które postanowiliśmy dodać do projektu, półpiętro schodów wypada w środku okna na klatce. I co teraz zrobić? Pozbyć się go nie można, bo trzeba by nanosić zmiany w projekcie. Pani architekt dobrze o tym wiedziała, dlatego zaproponowała, by dodatkowe wejście do domu znajdowało się w kotłowni. Szkoda tylko, że nas o tym nie uprzedziła. A my jako laicy w dziedzinie architektury, w ogóle tego nie przewidzieliśmy i nie wyobraziliśmy sobie. A wystarczyło powiedzieć, rozważyć wspólnie kwestię okna, bo może elewacja nie wyglądałaby źle, gdyby wkradła się asymetryczność w postaci okna, które jest na klatce schodowej, ulokowanego wyżej niż pozostałe. Niestety, konieczne było „skrócenie” okna, które nawet po tym zabiegu znajduje się na wysokości kostek. Początki oswojenia się z tym widokiem były straszne. Dziś dalej nam to przeszkadza, ale pogodziliśmy się z faktem, że okno, które powinno doświetlać klatkę schodową, będzie wyłącznie niewygodnym ozdobnikiem elewacji, bo o ozdobie klatki schodowej nie ma mowy.



środa, 19 października 2016

Jak to mawiają? Niech się mury pną do góry :)


Po wykonaniu pierwszej płyty, bardzo szybko ekipa budowlana przystąpiła do wznoszenia ścian. Zdecydowaliśmy, by były one wykonane z Porothermu P+W 25 cm. Ten wybór był uzasadniony kilkoma względami. Po pierwsze, taki materiał uwzględniono w naszym projekcie, więc była to jakaś sugestia. Po drugie, tę cegłę polecił szef ekipy budowlanej. Po trzecie, jest to wyrób ceramiczny, a te na chwilę obecną uznaje się za bardzo dobre materiały i znajdują się one w powszechnym użyciu. Rzadko widuję domy z betonu komórkowego, ceramika zdecydowanie króluje. Oczywiście w tej kwestii nie zgadzał się mój tata i babcia. Tata stwierdził, że teraz każdy buduje z Maxa, nie mówiąc o tym, że Max jest dwa razy tańszy od Porothermu. Owszem, jest tańszy, ale trzeba wziąć pod uwagę, jakie wymiary mają obie cegły, a Max jest dwa razy mniejszy od Porothermu, czyli ostatecznie cenowo wychodzi podobnie. Znowu babcia, zwolenniczka pustaków żużlowych, próbowała nas na nie namówić, bo przecież będzie nam zimno w domu wybudowanym z czegoś innego. I oczywiście koniecznie na dwa pustaki. Swoją drogą, ciekawe czy da się to jeszcze kupić w składzie budowlanym, czy wyłącznie z prywatnych zbiorów, które znajdują się od lat niewykorzystane przy wielu posesjach, które widuję. Tym perswazjom jednak nie ulegliśmy i całe szczęście ;)

Wszystkie materiały budowlane zamawiali murarze. Rozwiązanie bardzo wygodne, bo nie musieliśmy głowić się, ile czego i na kiedy będzie potrzebne. Całą odpowiedzialność za ewentualne braki, ponosiła ekipa budowlana. Ale oczywiście wcześniej sprawdziliśmy ceny oferowane przez skład, który nam polecieli i faktycznie były one niskie, bo i duży skład, więc może pozwolić sobie na większe rabaty. Z samego rana przyjechała dostawa pustaków. I tutaj ekipa zaliczyła pierwszą i ostatnią wpadkę. Przyjechały cegły inne od tych, które zmówiliśmy i które zamieszczono na fakturze. Dokładnie chodziło o to, że Porotherm jest produkowany w różnych zakładach. Cegły różnią się pomiędzy sobą przede wszystkim ceną. My zamówiliśmy droższe, bo miały być zdecydowanie najlepsze (jak przekonywał nas szef ekipy budowlanej), a dostaliśmy w tej cenie tańsze. Murarze zapewniali, że to są te, które zamówiliśmy, ale na ich nieszczęście, nie udało się nam tego wmówić. Ostatecznie cała partia pustaków musiała zostać wymieniona, a murarze zauważyli, że łatwo nie da się nas oszukać.

wtorek, 18 października 2016

Ruszyły wykopki, pod ławy fundamentowe oczywiście :)

Tuż po otrzymaniu pozwolenia ruszyliśmy z budową. Zapomniałam dodać we wcześniejszym wpisie, że murarz kazał nam się zgłosić z początkiem kwietnia, by ustalić szczegóły i przekazać listę materiałów, które należy zakupić. Kiedy przyjechaliśmy, zaskoczył nas bardzo, bo wcześniej stwierdził, że może zacząć naszą budowę dopiero w maju, ale plany mu się pokrzyżowały i w zasadzie czekał na nas. Dlatego tak bardzo spieszyło nam się, by uzyskać pozwolenie.

Ostatecznie, ekipa weszła na budowę w połowie kwietnia. Wykopanie fundamentu poszło bardzo sprawnie. Szef ekipy nadzorował koparkę obsługiwaną przez naszego kolegę (Krystian, pozdrawiamy!), a reszta pracowników ekipy budowlanej przygotowywała w tym czasie zbrojenie ław fundamentowych.

Teraz trochę opisu technicznego… Wykop na ławy fundamentowe miał szerokość około 50 cm, a głębokość 1,2 m. Zbrojenie zostało wykonane ze stali żebrowanej fi 16, choć projekt zakładał fi 14, ale lepiej dać grubszą. Układano je bezpośrednio w wykopie na kawałkach gruzu, by nie dotykało podłoża. Są też inne metody wykonania ław fundamentowych, na przykład: wyłożenie wykopu folią, ułożenie zbrojenia i zalanie betonem lub wylanie chudego betonu, zrobienie szalunku, ułożenie zbrojenia i zalanie betonem. Nasi fachowcy wybrali sposób najprostszy, nie ma co się czarować, ale skoro kierownik budowy nie miał żadnych zastrzeżeń, to znaczy, że tak może być. Do zalania ław użyto betonu klasy B25.

poniedziałek, 17 października 2016

Dokumentacja gotowa, więc można starać się o pozwolenie na budowę!

Po kilku tygodniach uzgadniania poprawek do projektu, załatwiania stosownych dokumentów oraz wykonywania map i adaptacji, projekt wraz z dokumentacją był gotowy do złożenia w starostwie powiatowym. 

 Nasz dom, to ten niebieski kwadrat. Droga znajduje się u góry mapy, a na dole reszta naszej działki. 


niedziela, 16 października 2016

Klamka zapadła, tak będzie wyglądał nasz dom…

Długie konsultacje nad zakupionym projektem domu, które wraz z mężem prowadziliśmy między sobą, z naszymi rodzicami, rodzeństwem i kierownikiem budowy rzuciły światło na ostateczny kształt budynku. Wiele dowiedzieliśmy się także składając wizytę szefowi ekipy budowlanej, który podpowiedział nam kilka rozwiązań.

Jak pisałam poprzednio, chcieliśmy zlikwidować jaskółki, wykusz i automatycznie balkony. Dopiero, gdy na żywo zobaczyliśmy pokój na poddaszu o porównywalnej wielkości do jednego z naszych, doszliśmy do wniosku, że jaskółki muszą być, bo ich brak niestety zabierze dużo przestrzeni, której i tak jest niewiele (niecałe 10 m2). W pozostałych dwóch pokojach problem przestrzeni nie byłby tak istotny, bo są to duże pomieszczenia, ale dziwnie ten dom by wyglądał z jedną jaskółką z tyłu domu i prostym dachem od frontu. Jedynie z tyłu domu postanowiliśmy zlikwidować balkon i teraz ogromnie żałujemy, bo by się przydał, ale cóż, dom już stoi i balkonu nie będzie.

Kwestia kolejna – wykusz, namówili nas, by został. Faktycznie dom się lepiej z nim prezentuje, bo bryła ma bardziej ciekawy kształt. Tylko, że teraz pojawił się problem, jak to dobrze ocieplić i zabezpieczyć przed wilgocią, ale o tym kiedy indziej. Czyli ostatecznie pozostały nam do naniesienia, powiedzmy, drobne korekty przedstawione na zdjęciach.  


sobota, 15 października 2016

Mamy projekt. I co dalej?


Po kilku dniach od zamówienia projektu budowlanego staliśmy się właścicielami uroczej teczuszki (na zdjęciu), zwierającej cztery egzemplarze projektu i plik ulotek, poradników i ofert dotyczących wszystkiego, co tylko można „wcisnąć” inwestorowi, żeby wyciągnąć trochę (czasem nawet bardzo dużo) kasy z jego kieszeni. 



Od tego momentu zaczęły się intensywne konsultacje nad tym, co w projekcie zmienić. Jesteśmy z mężem zwolennikami wszelkich rozwiązań eko- i termo-, dlatego mieliśmy kilka typów. Chcieliśmy zlikwidować obie jaskółki (czy jak kto woli lukarny) i wykusz, a wraz z nimi wszystkie trzy balkony. Powód tego był dość prosty – oszczędności i zwiększenie termoizolacyjności domu, bo niestety na tych wszystkich „ozdobnikach” tworzą się mostki termiczne. Dlatego właśnie domy energooszczędne i pasywne to takie klasyczne stodoły, tyle że z oknami i przeważnie ładnie wyglądające, bo w tym przypadku, jak to mawiają, „na biednego nie trafiło”, raczej ;) I oczywiście trzeba było zaprojektować drugie, boczne wejście od strony klatki schodowej, a tę znowu oddzielić od holu ścianą, z drzwiami rzecz jasna, żeby do kotłowni był dostęp, bo raczej nikt by nie biegał drugim wejściem.

piątek, 14 października 2016

Wybór projektu, nie taka łatwa sprawa...

Projekty domów przeglądaliśmy z mężem od bardzo długiego czasu. Od początku byliśmy nastawieni na zakup gotowego projektu, który poddamy adaptacji. To rozwiązanie miało być tańsze niż projekt indywidualny. A czy faktycznie było? Chyba nie za bardzo. Oszczędziliśmy kilka tysięcy złotych, ale straciliśmy możliwość samodzielnego zaprojektowania domu. Plusem było jednak to, że prace nad takim projektem idą zdecydowanie szybciej niż w przypadku tworzenia projektu od podstaw, a nam zależało na czasie, bo budowę chcieliśmy rozpocząć wiosną tego roku. Gdybyśmy mieli ponownie wybierać projekt, to ja osobiście chyba skłaniałabym się do projektowania indywidualnego. 

Do architektki zgłosiliśmy się z upatrzonym projektem. Zależało nam, by na poddasze prowadziła autonomiczna klatka schodowa, żeby w razie takiej konieczności w domu mogły funkcjonować dwa osobne mieszkania bez wchodzenia na poddasze przez salon. Wybrany przez nasz projekt był jedynym, który dawał taką możliwość. Jednak architektka od razu stwierdziła, że projekt wybraliśmy niezbyt trafnie, bo dom jest zbyt mały (90 m2), a poza tym okna salonu wychodziłyby na ulicę, a okna kuchni na ogród. Wcześniej nawet nie pomyśleliśmy, że kuchnia powinna być jednak tuż przy drzwiach wejściowych, a przemawia za tym kilka argumentów. W każdym domu kuchnia jest miejscem, gdzie wchodzimy najpierw, żeby położyć tam zakupy, odłożyć kluczyk do samochodu, zostawić dokumenty czy po prostu wstawić wodę na herbatę. Dlatego kuchnia musi być ulokowana tuż przy wejściu głównym, żeby nie maszerować do niej przez cały dom. W kuchni większość z nas spędza dość dużo czasu. Okno, które z niej wychodzi na ulicę jest naszym "oknem na świat". Słyszymy, że samochód zatrzymał się na podjeździe, rzucamy okiem na zewnątrz i już wiadomo, że przyjechał kurier, więc tym razem nie zostawi nam awizo ;) Słysząc dzwonek do drzwi też można zerknąć na podest przed domem i sprawdzić, kto nas odwiedził. Być może są to aspekty, które na początku nie wydają się uciążliwe, ale przez lata mieszkania w naszym domu, mogą zacząć denerwować.


czwartek, 13 października 2016

Zaczynamy realizować marzenia... 

Pod koniec 2015 roku podjęliśmy z mężem decyzję, że zamienimy mieszkanie o powierzchni 44 m2 zlokalizowane w ponad 120-tysięcznym mieście na dom na wsi (na końcu świata – jak to twierdzi mąż Wredniaka) położony na 13 arowej działce.



Pierwszym naszym krokiem w tym kierunku było nabycie działki, a że tę mieliśmy upatrzoną już od dawna, poszło bardzo szybko. Działka, poza tym, że mieści się na końcu świata, jest bardzo urokliwa, położona przy spokojnej gminnej drodze w pobliżu lasu, a za miedzą sama rodzina – dokładnie, moi rodzice. Ta lokalizacja to był strzał w dziesiątkę, bo na czas powstawania domu mogłam przeprowadzić się do mamusi, by doglądać postępów i ekipy budowlanej, której zawsze trzeba patrzeć na ręce :)