niedziela, 29 stycznia 2017

Jak dobrze mieć kontakty…, czyli zaczynamy instalację elektryczną


Długo mnie tutaj nie było, znaczy byłam, ale nie pisałam, bo nic się na budowie nie działo. Ale wczoraj dziać się zaczęło. Mój brat, który będzie u nas wykonywał instalację elektryczną, stwierdził, że może już czas najwyższy się zabrać do roboty. Dlatego w sobotni ranek pojechaliśmy na zakupy, by zaopatrzyć się w to, co do wykonania instalacji elektrycznej jest potrzebne.

Po zakupach trzeba było zaznaczyć na ścianach rozmieszczenie gniazdek i włączników. I się zaczęły schody. Jakoś wcześniej nie przypuszczałam, że będzie to tak trudne. Niby mamy projekt instalacji, ale kto by się trzymał projektu. Projekty są dla mięczaków ;) Zresztą ustawienie sprzętów, które jest uwzględnione w projekcie wykonanym przez biuro architektoniczne, nie odpowiada naszym oczekiwaniom, dlatego musimy wszystko zaplanować od początku. W mojej głowie zaczęły się mnożyć myśli:

"Tutaj wchodzę i świecę światło. Tędy wychodzę, więc muszę je w tym miejscu zgasić, żeby nie chodzić po omacku w ciemnościach. Tu może bym dała gniazdko, żeby je ukryć pod szafkami kuchennymi, po co kable mają wisieć na widoku. Ale co, jeśli ten sprzęt nie będzie stał akurat w tym miejscu? A w salonie tu bym dała gniazdko, bo tam postawimy narożnik. Tu w sypialni będzie szafa, więc gniazdka muszą być tam i tam..."

Znajomy elektryk, który będzie pomagał mojemu bratu przy zakończeniu instalacji elektrycznej twierdzi, że mamy nie żałować punktów, bo lepiej zrobić o kilka za dużo niż za mało i później wspomagać się przedłużaczem. Jest w tym wiele racji, bo pamiętamy, jak bezsensownie wykonana była instalacja elektryczna w naszym mieszkaniu w bloku, bo to stary budynek był i nikt wtedy nie myślał, że za kilkadziesiąt lat w każdym gospodarstwie domowym będzie kilkanaście sprzętów zasilanych elektrycznie. Natomiast mój brat patrzy na to trochę bardziej realistycznie i uświadamia mnie, że każdy niepotrzebny włącznik czy gniazdko to są koszta wykończenia tego, bo akurat kilka metrów kabla czy kilka puszek więcej wielkiej różnicy cenowej nie zrobi, koszty tworzą się na dalszym etapie, gdy wybieramy sobie eleganckie włączniki czy oprawy gniazdek, a takie przecież muszą być, bo robimy to na lata.   

Na razie rozplanowaliśmy parter, tak mniej więcej, bo i tak jeszcze muszę to mężem skonsultować, gdy wreszcie wróci z pracy. Ostatnio cały czas, cytując go: „Wypruwa sobie żyły”, więc nawet nie mam kiedy z nim ustalić lokalizacji tych wszystkich punktów. Niby mówi, że przecież sama wiem najlepiej, jak to ma być. Po czym, gdy do niego dzwonię i przekazuję, co gdzie kazałam umiejscowić, to zaczyna mnie wkręcać, że on w tym miejscu nie chce, bo tam będzie szafa. Po czym, jak robię awanturę i wykrzykuję, że ma sam przyjechać i sobie rozplanować, to zaczyna się śmiać ze mnie, bo po co ja jestem taka nerwowa, na żartach się nie znam.

Największy problem sprawiła nam kuchnia, co zresztą widać na zdjęciach. Zaznaczyliśmy miejsca, gdzie będą gniazdka. Później popatrzyłam, pomyślałam, jednak mi nie pasuje. Trzeba to zmienić. I tym sposobem powstały ściany w kropki i krzyżyki. Obyśmy się później w tym połapali. I przede wszystkim, by to rozmieszczenie było dobre, bo niby mam w głowie koncepcję tego, gdzie będą stały sprzęty zasilane elektrycznie, ale ona może się jeszcze zmienić. 


  

niedziela, 15 stycznia 2017

Zalety mieszkania w domu jednorodzinnym

W poprzednim wpisie przedstawiałam Wam perypetie naszego mieszkania w bloku. W jednym z komentarzy do mojego tekstu pojawiło się stwierdzenie, że lepiej mieszkać w bloku, bo z sąsiadem nie dzieli nas płot i można poprosić o pomoc. Ja w tej kwestii mam zdanie zdecydowanie odmienne, ponieważ w bloku jest większa anonimowość. Czasem ludzie mieszkają tam całe życie, a znają się jedynie „na dzień dobry”. Nie musi być to reguła, ale na pewno tak byłoby w naszym przypadku, ponieważ w każdym mieszkaniu obok naszego mieszkały osoby dużo od nas starsze i ich dzieci sporo młodsze z kolei. Pewnie nigdy nie udałoby nam się nawiązać bliższej znajomości, a tym samym jakoś tak niezręcznie prosić te osoby o pomoc w razie poważniejszych kłopotów. Tak samo może być jednak w przypadku mieszkania w domu, gdy ktoś kupuje działkę pod budowę lub dom w nieznanym sobie miejscu.

W naszym przypadku, a przynajmniej w moim, jest zdecydowanie inaczej, bo działkę pod dom kupiliśmy obok moich rodziców, w miejscu, gdzie spędziłam ćwierć wieku, więc znam wszystkich sąsiadów. Może nie wszyscy pałają tam do siebie bezgraniczną sympatią, ale znają się od lat i wiedzą, że zawsze można liczyć na sąsiada, który w razie czego nie będzie udawał, że nie ma go w domu, bo przez wizjer zobaczył stojące przed jego drzwiami nie do końca znane mu twarze. Płot nie stanowi tu żadnej granicy, bo przecież w jaki sposób najlepiej się zintegrować? Oczywiście, że przy grillu okraszonym muzyką i napojami ;) W bloku, na balkonie grillować nie wolno, a na własnym tarasie w domu owszem, więc sprzyja on nawiązywaniu sąsiedzkich kontaktów.

niedziela, 8 stycznia 2017

Dlaczego postanowiliśmy zamienić mieszkanie w bloku na dom?

Już niejednokrotnie wspominałam, że dotychczas mieszkaliśmy z mężem w bloku. Trwało to zaledwie dwa lata, bo gdy tylko podczas budowy pojawiła się okazja sprzedaży mieszkania, skorzystaliśmy z niej, z przyczyn oczywistych, by mieć więcej funduszy na ukończenie domu.

Decyzja o budowie domu w mojej świadomości zrodziła się już lata temu (prawie dekadę!). Swoją pierwszą pracę podjęłam tuż po ukończeniu liceum, a każdą wypłatę odkładałam na konto. Kiedy mama pytała, dlaczego nie kupię sobie czegoś drogiego i modnego za te pieniądze, to zawsze jej mówiłam, że zbieram na dom. I tak faktycznie było, bo najpierw kilka miesięcy przed ślubem kupiliśmy z mężem (znaczy wtedy jeszcze narzeczonym) mieszkanie, a od roku urzeczywistnia się marzenie o własnym domu. Od roku, bo dzień przed końcem 2015 roku otrzymaliśmy na własność 4 egzemplarze projektu architektoniczno-budowlanego.

Zdecydowanie mi bardziej zależało na tym, by wybudować własny dom, ponieważ całe życie (no prawie z niewielkimi przerwami w czasie studiów i po ślubie) mieszkałam w domu jednorodzinnym i taki też chciałam mieć na własność. Dlatego jeszcze do dziś, gdy pojawią się jakieś trudności związane z budową, mąż często wypomina mi, że on nie nalegał na dom, bo jemu dobrze było w blokach. W sumie nic dziwnego, bo spędził w nich całe życie. Ale jeszcze będąc moim chłopakiem (co do którego nawet nie miałam bardziej skonkretyzowanych planów na przyszłość) nieustannie pokazywał mi projekty domów. Jak to kobieta nie upatrywałam w tym głębszego sensu, więc nie myślałam, że chce zostać architektem, tylko wybudować dom (!) i dlatego pokazuje mi te projekty.

Nasze mieszkanie w bloku samo w sobie nie było złe, choć nie inwestowaliśmy w nie zbyt wiele, jakby jakieś przeczucie nam mówiło, że jest ono tylko przejściowe. Nawet nie przypuszczaliśmy kupując je, że za rok kupimy działkę i zaczniemy już na poważnie szukać projektu domu. Nasze „M” w bloku miało 48m2 i beznadziejny układ (zdaniem mojego męża). Był w nim salon z aneksem kuchennym, pokój, łazienka i przedpokój. Mieszkało się w nim dobrze, bo latem było chłodno (co docenił nabywca mieszkania), ale zimą też ciepło nie było ze względu na tragiczny stan termiczny budynku (ciekawe czy nabywca dalej jest tak zadowolony z tego chłodu w mieszkaniu?). Trzeba było troszkę nakłamać przy sprzedaży, ale nas także zapewniano, że mieszkanie jest ciepłe zimą, bo nie ma podzielników na kaloryferach i można grzać do woli. Niemniej, najważniejsze, że było ono własne i mogliśmy w nim mieszkać sami, żeby jako młode małżeństwo móc się dotrzeć.  


niedziela, 1 stycznia 2017


Prezentowania wnętrza naszego domu część druga - poddasze

W ostatnim wpisie opowiadałam Wam, jak będzie wyglądał parter naszego domu, a przynajmniej jak go sobie na obecną chwilę zaplanowaliśmy. Dziś zapraszam Was na poddasze naszego domu. Tutaj szczegółowych opisów oszczędzę, ponieważ nie mamy na razie żadnych dokładnych planów. Dom będziemy wykańczać etapami, poddasze to jeszcze daleka przyszłość, zajmiemy się nim za kilka lat, gdy troszkę odpoczniemy od intensywnych wydatków. Jesteśmy ludźmi, którzy nie lubią żyć ani na kredyt, ani od wypłaty do wypłaty, dlatego nie będziemy się spieszyć z wykończeniówką, by za wszelką cenę od razu urządzić cały dom. Na parterze jest wystarczająco dużo miejsca. Kiedyś mieliśmy mieszkanie o powierzchni 48m2, więc na początek wystarczy te niespełna 70m2, a później zamieszkamy już na całych 130m2.   

Na poddasze prowadzi klatka schodowa, która niestety zaprojektowana została fatalnie, ze względu na maleńkie okno. Od początku nie była ona rewelacyjnie przemyślana, a po wprowadzonych przez nas zmianach zepsuła się jeszcze bardziej. Już dziś wiem, że nie będzie ona moim ulubionym miejscem w domu ;) Na poddasze można wejść z holu na parterze lub zupełnie autonomicznym wejściem z boku domu. Osobne wejście było celowo przez nas dodane, tak na przyszłość, gdybyśmy kiedyś mieli mieszkać w dwie rodziny. Tak, wiem dziś już dzieci z rodzicami nie mieszkają, każdy idzie na swoje. Też tak uważałam, a obecnie mieszkamy u moich rodziców w trzy rodziny, w tym dwie mieszka na stałe, a my od trzech miesięcy. Po sprzedaży mieszkania musieliśmy zwalić się im na głowę, żeby móc więcej zainwestować w dom i szybciej go ukończyć. Plan mamy ambitny, by za rok o tej porze już od kilku miesięcy być u siebie :)